poniedziałek, 3 grudnia 2012

Sioux

Niejednokrotnie wspominałem o mojej sympatii dla kuchni amerykańskiej. W Warszawie, głównie dzięki modzie na burgery, możemy znaleźć coraz więcej miejsc oferujących sute "sztejki", oraz kuchnię tex-mex. Sioux jest jednym z nich, sieciówką od drzwi witającą kowbojskim wystrojem i staroamerykańskim nastrojem. Czy smak był wystarczająco bogaty, by przeniosło nas na Dziki Zachód?


Po pierwsze, wnętrze. Drewno i akcesoria kowbojskie, tchną lekką tandetą lub westernem klasy B. To jestem w stanie wybaczyć, nawet lubię ten kiczowaty nastrój. Niewybaczalne natomiast, jest ustawienie stolików - zbyt blisko siebie! W piątkowy wieczór uniemożliwia to normalną rozmowę, chyba, że jest się fanem zawodów w stylu "kto głośniej". Dodajmy do tego koedukacyjną łazienkę z kolejką rodem z PRL-u, a dostaniemy przepis na nieudany wieczór.



Przejdźmy do jedzenia. W karcie, jak już wspomniałem, obok hamburgerów i steków, znajduje się spora sekcja tex-mex, na którą tego wieczoru postawiliśmy. Na przystawkę podano nam placki ziemniaczane w sosie grzybowym. Same placki były ok, za to sos zdecydowanie przesolony. Okazało się to problemem pozostałych dań, bo moje fajitas, pomimo apetycznego wyglądu, smakowały jak ściany Wieliczki. Lepszym wyborem były roladki z kurczaka, pomimo nijakiego, pozbawionego wyrazu smaku (a może taki się wydawał po przesolonej reszcie).



Niestety, miejsce zmarnowało wielki potencjał - kuchnia amerykańska na chmielnej, w bliskim pobliżu kina. Z tego, co usłyszałem od innych sympatyków kuchni amerykańskich, warszawski Sioux jest najsłabszym przedstawicielem franczyzy. Może skuszę się jeszcze na wizytę, ale z pewnością nie będzie to lokal przy ulicy Chmielnej.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz