piątek, 18 stycznia 2013

Gorący temat: higiena w małej gastronomii.

Wychodzę z rozgrzanego pomieszczenia w chłodną, styczniową noc. Do domu jest daleko, a droga bez dodatkowej ilości kalorii może okazać się zgubna. Na szczęście, niczym cudowna odpowiedź na moje modlitwy, po przeciwnej stronie ulicy dostrzegam budkę z hamburgerami/zapiekankami/kebabami. Zbawienie!




Wycierając strużkę śliny rękawem, biegnę przez zaspy po wymarzony kawałek mięsa w przypieczonej bułce. Zamglony późną porą i trującymi roślinami wzrok nie zauważa tego, co na codzień nie trafiłoby nawet na bloga, bo wstyd się przyznać do spożywania tego typu zbrodni na bezbronnym jedzeniu. Choć nawet nie bezbronnym, biorąc pod uwagę potencjalny skład takiego hot-doga: keczup, który pomidorów nie widział, nadmuchana bułka (E280-281, E310-312, E330), o parówce już nie wspominając.



 "Zwykli ludzie nie powinni wiedzieć jak się robi parówki i jak wyglądają kulisy polityki"

-Otto Von Bismarck


Zapominam o składzie, w końcu nile stoję pod tą budką dla najświeższych składników, tylko dla prostackiej orgii chemicznego smaku. Ale zanim będę w stanie wpakować do ust pierwszy, ogromny kawał żarcia, pan Sprzedawca musi pobrać opłatę. I ma na sobie rękawiczki plastykowe, ale co komu po nich, skoro do inkasowania pieniążków ich nie zdejmuje? 

Ma na podorędziu jakieś narzędzia - niby osobne do nałożenia sałatki, osobne do parówki, pełna kultura. Ale pod budką zrobił się tłum, zmysł ekonomiczny i obawa przed buntem sprawiają, że wszystko nakłada jednym chwytakiem, odkładając go na ladę w trakcie przekazywania żarła. 


Czasem zdarza się, że to nie budka, a lokalik o powierzchni użytkowej do 50m2. Tu już splendor i bogactwo, można usiąść razem z dresami na chybocących się stołkach i zjeść na siedząco, jak na dżentelmena przystało. Szkoda, że wentylacja w tych miejscach nigdy nie działa, tworząc małą klatkę pełną dymu i łokci*.



Budzę się rano, moje ubranie w najlepszym wypadku pachnie smażenizną, w najgorszym jest upaćkane zaschniętym sosem. Mam kamień na żołądku, a na sumieniu plamę - przyczyniłem się do rozwoju bylejakości. Bo to, że lokal jest mały, nie znaczy, że musi serwować złe jedzenie, podane w odrażający sposób. Niemym apelem grzesznika, który wielokroć zbłądził, i pewnie zdarzy mu się to jeszcze nie jeden raz: nie przepłacajmy za bylejakość



*nieważne ile jest osób w środku, zawsze nadziejesz się na czyiś łokieć.



1 komentarz:

  1. Ja na przykład nie mogę zrozumieć, czemu u nas w kraju klienci nie egzekwują tak prostej i znanej na świecie zasady, ktoś kto dotyka pieniędzy nie dotyka jedzenia, koniec. Aczkolwiek po tym, jak w Coffe Heaven w Złotych Tarasach widziałem jak pani najpierw liczyła bilon na blacie ze stali nierdzewnej, a chwile potem kroiła tam pomarańcze na sok. Od tamtej pory nie wsparłem, żadnego lokalu tej sieci moim majątkiem. Czy mogli byśmy zacząć głosować portfelami?

    OdpowiedzUsuń