czwartek, 21 listopada 2013

Obiad z... Michałem "Meeshem" Gołkowskim / Klukovka

"Piknik na skraju drogi" to klasyka rosyjskiego science fiction, która od nastoletnich lat mocno pobudzała moją wyobraźnię. Gdy w dwatysiące siódmym roku, świat ujrzała gra komputerowa S.T.A.L.K.E.R., luźno bazująca na świecie przedstawionym w "Pikniku", pomimo mojego nikłego zainteresowania grami, musiałem spróbować w nią zagrać. W zeszłym tygodniu miałem okazję rozmawiać z Michałem "Meeshem" Gołkowskim, mężczyzną który "sprowadził stalkera-a do Polski", autorem świetnego "Ołowianego Świtu". Tłem dla naszej osadzonej we wschodnich realiach rozmowy, stała się zaprzyjaźniona Klukovka.

Damian Dawid Nowak: Proszę zacząć od początku.



Michał Meesh Gołkowski: W dwa tysiące czwartym widzę pierwszy trailer STALKER-a (gry komputerowej), nie był to pierwszy upubliczniony, ale pierwszy jaki widziałem. Wgniotło mnie to w ziemię. Były na nim pokazane fizyka i potwory: jest tam jeszcze chłeptokrwij, który zostawia tylko ślady - nie jest niewidzialny, tam jest burer rzucający beczkami, który został z gry wycięty, mięsak, który zrobił na mnie największe wrażenie. Potem wychodzi gra, a ja czuję się jakbym dostał tylko przystawkę - gdzie te burery, gdzie otwarta gra, gdzie fizyka? Pomysł był świetny, ale niekomercyjny, większość gamerów chce iść do przodu, łatwo znajdować ścieżkę, skupiać się na gameplayu.



DDN: "Stalkier"? Nie "stoker" (wymowa angielska)?



MMG: W znaczeniu anglojęzycznym, stalker pojawia się w dziewięćdziesiątym pierwszym roku, ruski stalker pojawia się wcześniej, w siedemdziesiątym trzecim u Strugackich. Dlatego mam moralny obowiązek wymawiać to tak, jak oni: "stalkier".



DDN: Dla mnie stalker bardziej kojarzy się z literaturą, niż z grami...



MMG: Do Strugackich doszedłem przez S.T.A.L.K.E.R.-a, może dlatego, że jestem z zamiłowania historykiem, interesuje mnie historia socjologii, archeologia, mediawistyka. Zawsze postępuję w sposób "reverse engineering": i tak mediewistyka skierowała mnie do bizantynistyki, która zaprowadziła mnie do Rzymu, Rzym zaprowadził mnie do Grecji. "Piknik" przeczytałem dość późno... ze trzy lata temu?



DDN: I w ten sposób doszło do napisania książki?



MMG: To trochę trudniejsze. W dwa tysiące dziewiątym jestem na moim ostatnim wyjeździe średniowiecznym. Przez dziesięć lat robiliśmy rekonstrukcję Rusi Kijowskiej, dziesiąty-trzynasty wiek. Weekend majowy, pakujemy się już, wielka spina, i nagle mówimy: "olejmy turniej, jedźmy do zoo, do Płocka". Pojechaliśmy z naszą dwuletnią wtedy córeczką. Jednak później, jadąc samochodem - jazda jest ważnym elementem mojego życia - mówię żonie, że nie jestem w stanie żyć bez adrenaliny. Pierwszym pomysłem był "żołnierz przyszłości". Szybko przerodziło się to - po rosyjskim wieczorze - w spotkania asg (air soft gun) w klimacie stalkera.

W dwa tysiące dziesiątym jestem w Kaliningradzie, wchodzę do księgarni, a tu wielka półka: książki S.T.A.L.K.E.R.! Kupiłem od razu pudło książek, wróciłem do domu i zabrałem się za czytanie. Większość z tego, to był straszny chłam, dziko pojechany. Całość tego cyklu jest straszna, bo w pewnym momencie GSC podpisało umowę z rosyjskim wydawnictwem, na rosyjskim prawie licencyjnym. Na pięć lat przestali być de facto właścicielami marki stalker - gdyby Rosjanie chcieli, mogliby otwierać restauracje pod szyldem stalker, bądź nakręcić takiego pornosa.



DDN: Wciąż daleko do pisania...



MMG: Tu wchodzimy w literaturę! O napisaniu książki marzyłem od dwunastego roku życia, gdy odkryłem, że książki piszą ludzie, a nie biorą się one z księgarni. Pierwszą książkę zacząłem pisać, jak miałem lat dwanaście - nie skończyłem; drugą, jak miałem osiemnaście - nadal nie skończyłem, trzecią... jakieś trzy lata temu. Póki co mam dwa tomy tej ostatniej i może kiedyś do tego wrócę. Rok temu, w październiku, jechaliśmy z żoną samochodem. Asia mówi: "będziesz kiedyś kończył tę książkę? Weź, napisz coś ze stalkera!" od razu miałem pomysł na tytuł i pierwszy akapit. Tego samego dnia, zaraz po przyjściu do domu, napisałem trzy strony. Tak w kilka dni skończyłem "Mleczarnię", potem powstała "Szkoła". Po napisaniu "Wieży" wiedziałem, że to nie będą opowiadania, a książka. Potem zrobiłem rzecz absurdalną - napisałem do GSC z pytaniem, co mam zrobić, by książkę wydać. GSC odpowiedzieli, skierowali mnie do Siergieja Gruszko.



DDN: Czy był problem ze znalezieniem polskiego wydawcy?



MMG: Wysłałem szerokim wachlarzem maile do polskich wydawców, o treści w zasadzie sprowadzającej się do: "jestem nikim, napisałem książkę w świecie gry, która wyszła sześć lat temu, a licencja należy do Ukraińców". Większość wydawnictw mi nie odpisało, część mnie grzecznie spuściła na bambus, przy czym ostatnie wydawnictwo które się nie zgodziło, zrobiło to na dziesięć dni przed premierą "Ołowianego Świtu". No a ku memu zaskoczeniu wydania książkę podjęła się właśnie „Fabryka Słów”… Zaczęliśmy prace w lutym dwa tysiące trzynastego, czyli uwinęliśmy się w dwa miesiące.



DDN: Bezprecedensowo, jeśli o świat literacki chodzi.



MMG: Korespondowałem z niejakim Robertem Łakutą (właścicielem Fabryki Słów), nie wiedząc, z kim mam do czynienia. Trafiłem w bardzo zły dla wydawnictw czas, był akurat przełom roku,, a  pomimo to spotkałem się z bardzo ciepłym przyjęciem. Dowiedziałem się, że w planach (marzeniach?) wydawnictwa od dłuższego czasu było wydanie książek z cyklu stalker, co złożyło się na moje przebicie.



DDN: I tak książka ujrzała światło dzienne.



MMG: Pierwsze, co zrobiono w wydawnictwie po otrzymaniu mojego tekstu, to sprawdzenie trzech przypadkowych akapitów w wyszukiwarce. Byli wręcz pewni, że skądś to ściągnąłem i przysłałem plagiat 



DDN: Czy zaskoczony jesteś tak dobrym odbiorem książki?



MMG: Jestem zaskoczony tym, jak dużo ludzi pisze do mnie, interesuje się "Ołowianym świtem". Jest tam spory odsetek młodzieży szkolnej, nawet gimnazjalistów. To już nie jest nasze pokolenie, a nadal "czują" stalkera. Coś musi w tym być.


O kuchni w Klukovce pisać nie muszę  - robiłem to już wcześniej - ale i tak napiszę. Musztarda, której wcześniej spróbować nie miałem okazji, była diabelnie ostra, o kaszel przyprawiła nawet twardego stalkera, jakim jest Meesh. Roladki z łososiem wprost przeciwnie, należały do krainy smakowitej łagodności. Manty przypasowały autorowi, co zauważyć można na zdjęciu. Moje placki ziemniaczane przypomniały mi o dzieciństwie, moja Babcia robiła identyczne!

Z mantą w dłoni.

Naleśniki z łososiem.

Musztarda chrzanowa, ostra jak diabli!

Placki ziemniaczane ze śmietaną i łososiem.

Manty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz